Przed Biskajami

autor:

temat:

Jak co roku, jesienią przepływamy z okolic Wysp Brytyjskich gdzie spędzamy lato na południe do Portugalii, na nasze zimowe leże. W Alvor, uroczej lagunie pomiędzy Portimao a Lagos.

Takie „oranie” morza dla jednych jest czystą mordęgą, dla innych zaś jednym z bardziej duchowych przeżyć oferowanych przez żeglarstwo. Brak dostępu do sieci, brak lądu, rytm życia wyznaczany wachtami. Pozwala to na wyciszenie się, wejrzenie w głąb, bez całego codziennego zgiełku i rozpraszającego natłoku informacji.

Planowanie takiego rejsu, mimo, że nie jest to długi transoceaniczny przelot tylko dziesięciodniowy spacer przez Biskaje, jest inne niż w przypadku normalnych rejsów. Płyniemy z reguły non-stop. Daleko od lądu. Wszystko musi być wzięte ze sobą. Jacht musi być odpowiednio przygotowany.

Przygotowania zaczynają się z dużym wyprzedzeniem. Obserwację rozwijającej się sytuacji pogodowej zaczynam przynajmniej na tydzień przed startem.

na razie wygląda to tak:

nie wygląda to różowo

Przepływałem już Biskaje w różnych terminach: latem, w lutym, grudniu czy listopadzie. Nigdy jednak nie natrafiłem na tak spektakularnie rozwinięty obszarowo układ niskiego ciśnienia, zajmujący praktycznie cały północny Atlantyk. Przy wiatrach sięgających w porywach do 57w raczej postaramy się poczekać aż przejdzie. Presja czasu jest głównych czynnikiem skłaniającym do błędów. Tym razem przetrzymamy to.

Ten rejs ma być „engine free”. Za wyjątkiem sytuacji związanych z bezpieczeństwem i koniecznością doładowania akumulatorów nie będziemy używać silnika do napędu. Dominujący wpływ na taką decyzję mają ceny ropy, ale jest to również reakcja na rejs wiosenny, kiedy udało nam się spalić całe 500l ze zbiorników oraz 20l ostatecznej rezerwy. A i tak nie zdążyliśmy na termin.